Wstajemy rano, zamawiamy śniadanie, a gdy przychodzi do rachunku, okazuje się, że za nocleg dla 2 osób i śniadanie płacimy 30 somoni, czyli około 20 zł/2os! Poprawia nam to humor po wczorajszej awanturze. Poranek spływa na rozmowie z gospodarzami, którzy chętnie dopytują o kwestie rodzinne- oczywiście wypytując czy mamy dzieci i czemu JESZCZE nie? Kończy się na wyborze tadżyckich imion dla naszych potencjalnych dzieci :)
Do Wancza podwozi nas jakiś znajomy gospodarzy zajazdu i pomaga nam znaleźć miejsce na nocleg- z prysznicem! Odespaliśmy jeszcze trochę podróż i ruszyliśmy dokonać naszej pierwszej rejestracji w OWIRze. Zajmują się nami dwaj milicjanci. Jeden- chyba ważniejszy, lekko siwy pan z brzuszkiem i poważnym spojrzeniem (to pewnie przez te solidne brwi), drugi- młody, ciągle uśmiechnięty, na wstępie pokazuje nam w telefonie...fragment Shreka po persku (?) wskazując po kryjomu na kolegę ;)
Starszy milicjant słysząc, że nie stać nas na wesele zarządza, że jeśli tylko chcemy, to on nam tu urządzi tadżycką swatbę. I tak w ciągu 2 dni pobytu w Tadżykistanie mamy już ustawioną przyszłość.
Wieczorem jemy kolację z naszym gospodarzem Habirem, rozmawiając o jego i naszych planach na przyszłość i różnicach kulturowych. Żegnamy się późnym wieczorem i wracamy do naszego pokoju. Nagle ziemia się zatrzęsła, a właściwie raczej zakołysała, co nieco nas zaniepokoiło i rozkołysało żarówki i żyrandole. Ponieważ uprzedziliśmy Habira, że u nas nie ma trzęsień, sprawdził czy wszystko w porządku, uspokajając nas, że to tylko taki mały żart ziemi...